poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Filadelfia. Tam gdzie wszystko sie zaczęło.

Teraz zacznę pisać troche rzeczy zaszłe. Zacznę niepokolei. Dziś rzecz o Filadelfii. Do tej pory kojarzyła mi sie ona głównie z filmem którego nigdy nie widziałam z Tomem Hanksem, oraz z serialem, który już widziałam dużo razy, znaczy z The Office.

A tu okazało sie, ze nie opera sie ona na filmach.... Chociaż jeszcze Rocky... Własnie! Jeśli ktoś nie widział Rocky'ego (jak ja kilka tygodni temu) to polecam zobaczyć po pobycie w Filadelfii. Zupełnie inna jakość... chyba.... bo w sumie przed wizytą nie widzialam, wiec nie wiem jak jest przed.

No więc, nie opiera się na filmach, ino na historii. Mnóstwo tam historii: na ulicach, budynkach, schodach, wszędzie. Np. na schodach do Muzeum Sztuki jest mnóstwo historii ludzi, którzy udawali Rocky'ego i se zęby powybijali... A tak serio: Filadelfia była pierwszą stolica USA i miejscem uchwalenia Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Jest tu też Liberty Bell, i se na nim dzwonią, ino nie wiem co, bo było zimno i tam nie doszłam. Znajduje się tu też najstarsza ulica w USA. Także mnóstwo, mnóstwo dużych historycznych spraw dla Stanów.

I mają cudowne cheesesteaki (taka kanapka z miesem i serem - palce lizac).

A poza tym to całkiem przyjemne miasto. Zdecydowanie najmniej turystyczne, co ciekawe. Amerykanie chyba się nie jarają aż tak historią. Albo turyści.

Ja za to byłam, zwiedziłam i naprawdę cudownego cheesesteaka zjadłam.









Cheesesteak. Moze wyglada nieapetycznie ale mmmmm jest bardzo!



niedziela, 9 kwietnia 2017

Wiosna przyszła w tym roku troche niezauważenie. Jak co roku.

Ostatni tydzień był pogodowo bardzo w kratkę. Czasem chmury, czasem deszcz. No i raz taka ulewa, że rozbawiła mnie do łez. A że akurat opłakiwałam możność mego wieku to w sumie całkiem fajna taka ulewa.

Jak dobrze jest kiedy przychodzi taka sobota i świat się rozświetla. I ociepla. To drugie jest dobre, głównie dlatego, że zostawiłam w Polsce wszystkie ciepłe rzeczy... 

Wraz z rozświetleniem soboty udałam się na podbój Nowego Jorku. Kolejny. Tym razem zaczęłam od zobaczenia holu Chrystler Boulding, później zwiedzenie Biblioteki, obcykanie bazyliki św. Patryka. Na końcu zostawiłam sobie zwiedzanie Met, Metropolitan Muzeum of Arts, które znajduje się przy Central Parku... niestety nie dotarłam do Met.








Okazało się, że przyszła wiosna do Central Parku. Przyszła z rozkwitem drzew i kwiatów. I jeszcze ta temperatura... no wszystko to zmusiło mnie, by usiaść na ławeczce i posiedziec i popatrzeć. Dobrze, że nie na trawniku, bo chyba do nocy bym nie wstała :) Sami spojrzcie... a i jeszcze załączam chłopaczka co wyczyniał cuda na elektrycznej gitarze (patrz zał. 1)


Prawie jak Mamine frezje w ogródku.









Natomiast dziś udałam się przez tenże Central Park do Muzeum Historii Naturalnej. Zacisnęłam zęby i przeszłam zatrzymując się ze 100 razy. Na szczęście dziś były już takie tłumy w parku, że troszeeeeczkę mi odjęły ochotę na siedzenie. Udało mi się więc dotrzeć do muzeum. Weszłam i musiałam zbierać zęby z podłogi. Niesamowitość na niesamowitości. 

Zaczęłam od seansu specjalnego: 40 minutowy film w 3d o humbakach (kupując bilet pan przy kasię spytał, czy wiem że to nie chodzi o prawdziwego humbaka! Jak się zaśmiałam to powiedział, żebym sie nie śmiała bo ludzie myślą, że mają prawdziwego...). Następnie wystawy związane z kosmosem. Później trochę geologii (relacjonowałam na bieżąco Martulce naszej, to mówiła, że no nooo, i takietam). Później wypchane misie i nie tylko. A na końcu niewypchane dinozaury. Spędziłam tam prawie 4h, a myślę że możnaby spędzić 2 razy dłużej. Ale to może jeszcze kiedyś.







Tymczasem kolejny tydzień. Czy w zasadzie Tydzień. Błogosławionego :)





niedziela, 2 kwietnia 2017

Spring break.

Wybaczcie, ze tak dlugo nie pisalam. Wytlumaczenie jest bardzo proste: byczyłam sie na stokach alpejskich. Niczym malutki, pulchniutki, puszysty świstak.

I tutaj zacny i inteligentny czytelniku, winneś zwrócić uwagę że świstaki się nie mogą byczyć. Bo raz, że mogą co najwyżej świstaczyć się (brzmi to troszkę świntuszkowato :) ), a dwa że te malutkie, pulchniutkie i puszyste stworzątka dość sporo pracują by tak wyglądać.

I z powyższego akapitu wychodzi, że:

a) też się nie byczyłam, nawet nie świstaczyłam, a uczyłam jeździć na snowboardzie
b) tak, tak widziałam świstaki! Takie piękne były, puchate, ino by tarmosic! mama i tatuś i sądząc po ilości sianka wnoszonego do norki, nie nudzili się nic a nic przez zime

Byliśmy z mym Lubym na wyjeździe ze znajomymi i całą masą innych ludzi (bo to zorganizowany wyjazd był). Stoki były, śnieg był, wyciągi ciut przedpotopowe, ale dzieki temu miałam szkołę przetrwania więc liczy się na plus. I dzieki temu że wyjazd zorganizowany - był turniej pokera i chwaląc się zajęłam w nim 4 miejsce (na ok 40 osob).

A tutaj troszkę zdjęć:



Było naprawdę pięknie. No i troszkę nauczyłam się jeżdzić, nie łamiąc sobie nic przy tym. Siniaków nie wspominam.

Ale dobry czas sie skończył, pora wracać do pracy. USA przywitały mnie wyjątkowo podłą pogodą (patrz załącznik 1) i tak trzymało do wczoraj... popołudniu zaczęło sie przejaśniać a dziś rano wyszło słońce! Wsiadłam do pociągu bylejakiego i po 50 minutach wyszłam w rozświetlony Nowy Jork. 

Po mszy w bazylice św. Patryka (nadal utrzymuje, że jest to najpiekniejszy kościół na świecie) udałam się sprawdzić czy metro nowojorskie jest tak bezproblemowe jak londyńskie (nie, nie jest) i pojechać nim na dolny Manhattan. Plan na dzisiejszy dzien: obadać dolną częśc Manhattanu. Bez zbędnego pośpiechu. A żeby obadać coś bez presji, fajnie jest złapać dystans.... więc wskoczyłam w prom na Staten Island by popatrzeć na Manhattan z odległości. I przy okazji pomachać Damie z Pochodnią (aka Marla Hootch). Przejażdżka promem przy takiej pogodzie to czysta przyjemność:




 Dalej poszłam sobie przez Battery Park, pod Wall Street mijając po drodze Dziewczynkę i biednego, molestowanego byka (ludzie mu macają wszystko...).




Giełda w niedzielę jest chyba najspokojniejszym miejscem w całym mieście. Ledwo ją zauważyłam. Ciekawe jak wygląda w tygodniu...


I doszłam do ostatniego punktu programu czyli One Trade Center oraz pomnik 9/11 (patrz zał. 2):





Taka śliczna wiosna idzie :) od razu lepiej po takiej niedzieli iść w poniedziałek do pracy. Zwlaszcza, że znowu tydzień deszczu się zapowiada.




niedziela, 5 marca 2017

Point of west.

Po tygodniu praca - mieszkanie najlepsze co mozna zrobic to pojechac w druga strone niz do pracy. Nooo... może nie do końca.

Mój ulubiony Pan Kierowca polecil mi ostatnio miejsce bardzo blisko pracy, gdzie jest wspaniała plaża. "Tamtą drogą prosto" pokazał mówiąc gdzie jadł ostatnio lunch. 

Wiec dziś wsiadłam i pojechałam. I mimo przeraźliwego zimna (dziś było -5 z ogromnym wiatrem), nie mozna było się oprzeć by rozkoszować się na tym wietrze takimi widokami:






Nie mogę się doczekać jakiegoś cieplejszego dnia. Nie trzeba będzie się spieszyć do Stamford po pracy :)

Ponadto postanowiłam odwiedzić kolejny punkt, który polecił mi zarówno Pan Kierowca, a także kolega z pracy. "Jedź, jedź" mówili :)

To po plaży wsiadłam, troszkę z ulgą, do cieplutkiego auta i pognałam na północ. Za rzeka Hudson. Aż do miejsca gdzie malutkie kadety stają się oficerami Armii Stanów Zjednoczoych. Po drodze przekroczyliśmy drogą rzekę... Taki trochę większy San w Lesku. Z 10 razy. 

A sama szkoła :) piękna. Budynki w stylu angielskich szkół. Trawniczki. Boiska. Hale spotrowe. I mnostwo rzezb wielkich alumnów :) oraz Kosciuszki! 

Pani Przewodnik bardzo ciekawie opowiadała o wszystkim. O budynkach, o tym jak dużo sponsorują alumni, o tym jak  zyją Ci biedni kadeci. Pobudka o 630. Sprawdzenie czy buty się błyszczą. Czy łóżka zasłane (podobno świeżaki śpią na podłodze), nauka do 20, cisza nocna od północy. Od poniedziałku do piątku. Sobota na zawody sportowe. A wolne ino niedzielne popoludnie.
4 lata.

Dobrze, że mają pięknie. I widok za 1mln dolarów (widok na przełom rzeki Hudson). 
(Widok w wersji wczesnowiosennej).